Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Orcha, nizko się pokłoniwszy odważyła panią zastąpić.
— A! proszę miłości waszej — nie łatwo to choćby do szczęścia a do nowego przystać! Starego się zawsze żałuje. Tak i mojemu kwiatkowi, a takie to młode!
Książe słuchał, patrząc wciąż na Lukierdę, która oczy spuściwszy, odpowiadać mu nieśmiała.
— Teraz jeszcze na zamku tłumno i gwarno — odezwał się — Przemko gości swych zabawiać musi. Rychło się to rozjedzie, boć już czas, zostaniecie sami. Dzięki Bogu wyprawy pilnej niema, poznacie się lepiej, weselej się stanie.
I na to nie umiała nic odpowiedzieć młoda pani, a Orcha patrząc w oczy staremu, poruszała ustami.
— Dajcie czas! dajcie czas! miłościwy panie — szepnęła. — Wszystko się dobrze złoży! Droga niebożątko zmęczyła, bo to słabe, bo to młode... Tu wszyscy obcy, niech się rozpatrzy a ośmieli...
Pzemko[1], któremu oznajmiono, że stryj był u jego żony, wszedł niespokojny, jakby się rozmowy tej sam na sam obawiał.
Groźno od proga spojrzał na Orchę, oczyma jej nakazując ustąpić.
Dla stryja przybrał oblicze wesołe, i do żony się zbliżył.

— Pilnuj mi ty jej i strzeż a miłuj — odezwał

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Przemko.