Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieczności porzucenia dziecka, puszczenia się w niebezpieczną drogę, serce staremu boleśnie się bardzo ścisnęło. Zdawało mu się, że nigdy chyba napowrót się tu dostać nie potrafi, i gdy Bietka przyszła, rozpłakał się jak bóbr. Ona też, choć do łez nieskłonna, zapłakała i strwożyła się; tylko Bieleccy, którzy nie przewidywali niebezpieczeństw żadnych, ducha i męztwa dodawali.
Szafarz życzył konia wierzchowego do sanek przywiazać, albo nawet zaprządz i zamiast konno na terlicy, sankami się w podróż puścić dla pośpiechu. Rada wcale złą nie była, a gdy się jeszcze znalazł mieszczanin, który do Brześcia jechał i Płazę z sobą zabrać się ofiarował, złożyło się tak, iż kozak konia mógł puścić luzem. Pośpieszając dnia tego Parfenowi musiał się jeszcze opowiedzieć, który zrazu ofiarował się towarzyszyć Płazie przez część drogi, potem namyślił się i pozostał.
Dodnia o naznaczonym terminie wszyscy tedy naprzód na Pragę zrana do kaplicy loretańskiej podążyli.
Była ona zbudowana tuż przy kościele księży Bernardynów, na wzór znajdującej się w Lorecie, ozdobnie i kosztownie, bo się do niej królewska rodzina przyczyniała; ołtarz zwłaszcza wielki, w którym obraz Matki Boskiej, według Łukasza świętego, oprawiono, jaśniał ofiarami bogatemi.