Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzo dziwaczną, żywą, kapryśną a śmiałą — rzekł po krótkim namyśle.
— Wiesz co o jej przeszłości? — badał król.
— Bardzo mało — mówił Pac powoli — to tylko pewne, że jest najzupełniejszą sierotą, ani ojca ani matki nie znała, niewiele wie o nich. Dalecy jacyś wychowywali ją krewni. O rodzicach wie tylko, że matkę straciła wcześnie, a ojca los jej nieznany.
— Twarzyczka, spojrzenie, oczy szczególniej uderzyły mnie bardzo — począł król. — Staraj się tylko, ty, co masz pewne zachowanie u Amandy, ażeby ją przy sobie zatrzymała. Gdybym ja tego zażądał — dodał z uśmiechem — byłoby to najlepszym sposobem do oddalenia. Ja nawet gdy tam jestem, a ona się pokaże, unikam spojrzenia na nią. Staraj się, aby Zygmuś ją polubił, będzie to środkiem do zatrzymania jej dla niego.
— Królewicz chociaż tak młodziuchny — śmiejąc się dodał Pac — lubi już wdzięczne twarzyczki, a starych i pomarszczonych nie znosi. Podobała mu się, ale czy zechce fantazyom jego ulegać i bawić go?
— Wmów jej to — szepnął król i dorzucił: — Cóż więcej? Strój lubi?
— Bardzo! i bawić się też — ciągnął Pac.
— Szepnijcie Bieleckiej — dodał Władysław — aby wam była pomocą i poprzyjaźniła