Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

twarzyczki przy nim postawione oglądać, a z niemi się zabawiać mu wolno, nie zwracając ludzkich oczu.
Tu ex-wójt o królewiczu małym rozpowiadać począł, jak to dziecko piękne i cudowne było, a westchnął nieboszczkę pierwszą przypominając królowę.
— Królewicz Zygmunt — mówił dalej — wielu narodzeniem swem szyki i rachuby pomięszał, bo gdyby zszedł bezpotomnie, Jan Kazimierz miał nadzieję korony po nim, albo-li Karol młodszy, a teraz już o tem nie myśleć. Królewicz, dzięki Bogu, zdrowo się chowa, kwitnie jako wonny kwiatuszek, a Jan Kazimierz pono mniszą suknię wdziewa i pewnie purpurę kardynalską otrzymawszy w Rzymie pozostanie.
Nikt też — dorzucił głos trochę zniżywszy Bielecki — nie będzie tu płakał po nim, krom jego faworytów karłów i kilku trefnisiów, co go zabawiali. On nas nie lubił i pluł na wszystko co polskie, a szlachta też i panowie serca do niego nie mieli. W Rzymie mu lepiej będzie może, byle tylko wytrwał, ale król i wszyscy powiadają, iż naturę taką ma, nigdy z tego nie rad co trzyma, a gdy dostał czego pragnął, wnet się zniechęci.
— No, ale kaptura mniszego gdy go raz wdzieje nie zrzucić — rzekł Płaza.
— Dlaczego? — zawołał Bielecki — ani