Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom I.djvu/061

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jakiś czas zbijałem bąki, chodząc z fuzyjką po gajach i smakując w swobodzie, ale Pani Matka poczęła mnie ugadywać powoli, łagodnie przekonywając, że próżnowanie do niczego dobrégo nie doprowadzi.
— Mój mileńki, mówiła, a co to ty myślisz tak dyndać a dyndać i wisiéć na zagonie nic nie robiąc? Czyby to ty sobie służby uczciwéj, albo miejsca nie znalazł, albo jakiego zatrudnienia. Toż to bracia twoi i nie tak wysoko uczeni, a taki kawałek chleba sami zapracowują? Pomiarkuj no się, a poszukaj sposobu do życia, bo na ojcowskie niéma się co spuszczać. — Ojcowskiego mało a was za to Bóg dał pięcioro. Tak mnie tedy Pani Matka umawiała, umawiała, a troszkę i sumienie mnie gryzło, żem się począł zamyślać, co z sobą zrobić. Ale mnie wszystko chciało się, jakiegoś mądrego, niezwyczajnego i prędkiego sposobu zrobienia fortuny. Łamałem sobie głowę na próżno; a tymczasem chodziłem z fuzyjką, jako