Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom II.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Liczą ich na krocie zawsze i być może iż wojska Sułtana zalegają przestrzenie ogromne, ale to jest szarańcza, któréj wielka moc niema koniecznie wielkiéj siły. Konie ciurów, ladajakiego pospólstwa tam tłumy... Jeżeli się im nie uda nawałą nieprzyjaciela zmódz w pierwszym napadzie — wszystko to potem pierzcha, dusi się, topi i ginie w ucieczce szalonéj... Nasz jeden pułk za ich dziesiątek stanie... Nie przestrasza mnie liczba, bylebyśmy stanowiska zajęli dobre, a w pierwszem zetknięciu się odeprzeć nie dali.
Po chwili milczenia Wojewoda ruski powrócił do króla, którego zapowiadano.
Zaczęli obiadowywać kiedy się go spodziewać mogli, obu im oznajmione przybycie nie w smak było.
— Ja się tem pocieszam tylko — dodał Sobieski — iż wyperswadować potrafiemy choremu, z pomocą starego Brauna i mojego Janacza, że na niebezpieczną, jesienną porą wyprawę, niepodobieństwem mu się pokazać...
Oba razem wyszli z pod namiotu przed którym stała zatknięta hetmańska chorągiew, buńczuki i straże chodziły gęste. Mały taborek wozów otaczał to obozowisko w obozie. Maleńka wyniosłość na któréj rozłożonem było, dozwalała ztąd okiem ogarnąć rozległą przestrzeń zajętą wojskiem, oczekującem na znak do dalszego pochodu...
Poranny ruch ożywiał całe te mrowisko — miasteczko i jak okiem zajrzeć było, okolicę. Zdala dochodziły odgłosy trąbek, bębnów, okrzyki ludzi, zwady, brzęk szabel, szczęk łańcuchów, spętanych koni i cały ten głuchy szmer a warczenie tysiąców, które znamionuje budzące się życie... Dzień był pogodny ale chło-