Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom I.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kochana matko — rzekł całując jéj ręce drżące — na zamku, pomimo pory spóźnionéj pełno jest, czekają na Michała ci co się może najprędzéj obawiać mogą niechęci... bo mu ją dziś jeszcze sami jawnie okazywali. Kanclerz Pac siedzi i mówił mi, że się nie oddali, dopóki nie rozmówi z królem... Nie należy on już teraz ani do was, ani do rodziny, ale do kraju, któremu służyć musi. Porywam go — jedziemy...
Michał jeszcze raz pochylił się do kolan matki, chciał potem zbliżyć się do Heli, ale skinęła tylko ręką, przyłożyła chustkę do oczów i uciekła...
Wprost ztąd na zamek pospieszać musieli, w którym było jasno i niemal pomimo nocy tłumno...
W podwórzu stało powozów, koni, pocztów, straży poddostatkiem, ruch panował w pustych i opuszczonych przed kilku godzinami komnatach.
Dwór rozpierzchły po Janie Kaźmirzu na pierwszy odgłos o wyborze zbiegł się na zamek, gotów znowu na służbę. Nieład panował, ale na ludziach nie zbywało.
Wysiadali gdy im stojący u krużganku koniuszy koronny śmiejąc się oznajmił, że o kolebkę dla króla na jutro troskać się nie potrzebował Starosta Spiski.
— Jest ich już aż trzy nowiusieńkich jak z igły, każda z sześciu paradnemi woźnikami i uprzężą — mówił koniuszy. — Nie mogłem się dowiedzieć, kto je przyprowadził i ofiarował, alem oglądał i znajduję paradnemi...
Michał może nie słyszał — szedł na górę, gdzie, jak mu oznajmiono, czekał kanclerz Pac i wielu innych. Cała ta rodzina prawie razem z nim stawała przy królu...