Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom I.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cali. Tymczasem znowu Prymasa i panów w okopach widać nie było... Prażmowski się zżymał.
Późnym wieczorem Sandomierzanie i Kaliszanie się zgromadzili i postanowili wyprawić do Prymasa ultimatum.
— Nie zechcecie ichmość do nas! Bóg z wami, sami sobie rady damy, wybierzemy i proklamujemy... bez was...
Znowu tedy uląkł się Prażmowski. Paru deputatów kazał winem częstować, a tego się nie odmawia i u nieprzyjaciela, wyszedł do nich w komeszce, — w półuroczystym stroju... łagodny jak baranek, namaszczony, pobożny, serdeczny. Co słowo powtarzał — Moje dzieci!! i zapewnił, że stawi się na żądanie ichmościów.
— Raz to skończyć trzeba — przemówił przewódzca poselstwa — szlachta się wyjadła, zmęczyła, pochorowała, przeszło miesiąc darmo w polu stoi. Dobrze panom pod dachami i z kucharzami, a nam deszcz za kołnierz się leje i często o szklance piwa z suchą grzanką cały dzień trzeba pościć...
Poszło tedy wieczorem wszędzie jednym głosem. — Jutro króla okrzykniemy.
Kogo?! Większa część myślała o Lotaryngczyku, innym było to prawie obojętnem, boć szlachta już raz zwycięztwo odniosła.
Od rana pod szopą było gwarno, ale tym razem województwa same pilnowały porządku i kupy — nie rozbijano się i nie rozpływano. Tylko bliżéj owéj szopy... życie drgało jakieś wydatniéj... a widowisko przybywających panów mogło zaprawdę ciekawość obudzać.