Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdy im tego potrzeba. — Czytajże w. mość — obrócił się do Heidensteina — pedagog to jakiś i poeta bullatus na rachunek Samuela, za pieniądze marszałka tak pięknie wystylizował. Boleść w przededniu śmierci inaczejby wołać musiała, gdyby do skandowania była zdolną. Nigdym też nie słyszał, aby hetman niżowców muzom dworował...
— Toć pewna, że elegię tę nie on pisał — odparł Heidenstein — ale ona chodzi po świecie i serca porusza.
— Czytaj w. mość — rzekł kanclerz do Becha — który rozpoczął:


Słuchajcie nocne cienie, bądźcie mi świadkami,
I wy nieszczęsne ściany, skarżę się przed wami,
Jak świat stanął i póki bieżą lata jego,
Żaden nad mię żałośniej nigdy nie zszedł z niego...


Za tem szło dalej, przyczem Zamojski często ramionami zżymał.
— Zdradził się pedagog — rzekł — mythologią i erudycyą, której bodaj Samuś nigdy nie miał. Ów Jowisz, Fata, Tytan, Sysyfus, Cyntia...
— Na toby jednak komentarz się zdał — odparł Heidenstein — bo tu wiele rzeczy dotknięto, które inaczej brzmią rzeczywiście niż je poeta urobił.
Kanclerz wziął do ręki papier, odczytał go raz jeszcze i począł dyktować Bechowi, który notował słowa jego.