Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— „Czego się my mamy spodziewać — wołano — kiedy takich rycerzy, co nas przeciwko poganom bronili, na których męztwie rzeczpospolita stała, katowskim mieczem ze świata gładzą![1]
„Czeka nas tyraństwo domowe, albo niewola u turka“.
Gdy w Świdnickiej piwnicy, ktoś się śmiał na to odezwać, że właśnie pan Samuel z turkiem porozumienie miał i że pełno tego śladów zostawił w pismach i po księgach ręką własną, a podarki od tatarskich carzyków odbierał... o mało go jako kalumniatora nie rozsiekano, tak że się ucieczką salwować musiał.
Nie mogło to dla Zamojskiego tajnem być, co się dokoła działo, bo patrzał, słuchał, a i wzrok i słuch miał bystry, ale czynił tak, jakby o niczem nie wiedział, lub go to wcale nie obchodziło.
Więc listy do króla i gońca z relacyą odprawiono natychmiast, a sprawy powszednie szły swym porządkiem i nieprzerwanie.
Wieczorem przyszedł do niego Urowiecki, który już od kłótni i łajania ledwie dyszał, z tem oznajmieniem, że nikt z ludzi na miasto się pokazywać nie mógł, bo ich ścigano, kamieniami rzucano, plwano, a z okien katami i oprawcami okrzykiwano.

— Tak daleko to zaszło — rzekł Urowiecki — iż na sedycyę patrzy.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kończącego cytat znaku cudzysłowu.