Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/017

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z Olesiem. Gdy się pożegnamy ze wszystkimi, gotuj co należy dla syna i dla mnie, ażebyśmy nie mieszkając, wyruszyli na tę włoską peregrynacyę... Tymczasem ja muszę do Sandomierza, do pana marszałka, bo jużbym go chyba nie widział.
Ale w Dubiecku jak go zaczęli Stadniccy i inni przyjmować, a dobra myśl się zawzięła, trudno było ztąd ruszyć.
Z Dubiecka zaprosił Marcin Stadnicki do Kostowej do siebie, tam spędzili dzień; ztąd Strzyżowski wziął do Czudca, dalej musiał do Zgłobienia, pociągnęli go jeszcze do Mielca, aż naostatek siostrzeniec Marcin Tarnowski do Podleszan do siebie zaciągnął.
Wszędzie na głos nie mówiono o niczem innem, tylko o włoskiej podróży, o Włoszech, a Samuel coraz to jakie słowo włoskie w rozmowie rzucał, śmiejąc się, jakby zawczasu do konwersacyi z Włochami zaprawiał.
Dopiero teraz wyrwać się mógł do Sandomierza.
Co z marszałkiem zamknąwszy się sam na sam, mówili, tego się domyślać można z umowy, zawartej w Złoczowie, ale przy Olesiu i publicznie wyglądało wszystko inaczej.
Marszałek młodszego brata, który się mu submitował z wolą swoją, zaklinał, aby albo do Krakowa cale nie jechał, lub w nim nie bawił, gdyż vox