Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Więc z pod Hasłanhorodka jechaliśmy do Witołdowej Łaźni, gdzie się pamięć onego wielkiego wojownika nietylko uchowała, ale budynki i piece okazywano, jakby z tych czasów gdy on tu stał, a w łaźni się parzył. Drudzy zaś mówili, że nie łaźnia była, ale komora, kędy kupce parzył.
Zkąd pospiesznie ku ujściu Dnieprowemu szliśmy dalej, a dziesięciu ludzi przodem słał do Probitego ku Bohu dla wołochów, aby jeśli się cośkolwiek opóźni, onych tam zatrzymali.
Tymczasem oni wysłańcy trafili po drodze na wałęsających się turków i pojmali ich trzynastu, ale że pohańcom pomoc przybiegała, uszli z nimi pospiesznie ku Bohu i aż do Probitego ich dostawili. My zaś dzień spoczywaliśmy na tym noclegu, zkąd straż była posłana, bo kozacy czółna trzciną obszywali, gdyż na morze były za małe.
Tuśmy się stojąc, a o zwierzu na wyspach na morzu nieodległych słysząc, puścili na łowy.
Wtem słyszymy huk w dali, ale rozeznać było trudno, czy z dział ognia dawano, czy grzmot się rozlegał, bo w tej stronie na niebiosach chmury stały. Kozacy świadomi powiadali jedni, że na przekopie ognia dawano, drudzy zaś twierdzili, że grzmiało i łyskało.
Więc nie dorozumiewając się turków, płynęliśmy na morze pełne, bo ci, co ku Bohu szli, o nich nam znać nie dali. Cicho i bez zaczepki przekop minęliśmy, tatarom pokój dając.