Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na kozaka rzucił sam, chcąc go ubić, ale inni poskoczyli, obronili go i nie dali.
Tu dopiero widzieć było potrzeba i p. Samuela i kozaków onych, i srogą zaciętość z obu stron, z takim impetem, żeśmy sądzili, iż żyw z tego nie wyjdzie.
Jak się tam innemu kozactwu udało p. Samuela pohamować a Znachora przy życiu zachować, nie wiem zpełna, bom dla ciżby, jaka się zwaliła ku nim, nic widzieć nie mógł i hetmana dopiero zobaczył, gdy jak z łaźni z rąk ich się wyrwał, przeklinając dzień ten i godzinę, gdy na Niż mu się zachciało. Aliści zapóźno było żałować teraz...
Na pociechę tylko z wołochy się wrzekomo składało, że u Probitego ku Bohu zjechać się zmówili, choć p. Samuel mało im ufał i nadziei miał, ażeby na nich co wymógł.
Gdy się tedy z kozaki zapomocą niektórych hetmanowi skłonniejszych uspokoiło do czasu, choć już do nich a oni do niego serce bardzo tracili, przysłali tatarowie z podzięką, że się za nich ujął i pokój chciał utrzymać, za co wywdzięczając ofiarowali mu wraz z ludźmi stacyą i wszelkie opatrzenie, jeżeliby tu chciał spoczywać, przyczemby i carzyków poznał, bo się ofiarowali przybyć ku niemu. Za co hetman podziękował im, bo mu do Probitego pilno było, zbywszy ich:
— Na ten czas nie potrzebuję nic.