Strona:PL Józef Bliziński - Dzika różyczka.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
BRUNON.

No, naturalnie, żem kontent... dobra sobie.

DOROTA.

Naprawdę?

BRUNON (do siebie).

Jakże świetną myśl miałem, żem tu przyjechał. Prześliczne dziewczę, któremu wpadłem w oko, które się naiwnie do tego przyznaje... czy może być szczęśliwszy wypadek!

DOROTA.

Tak mi żal było niebogi, że gdybym miała więcej śmiałości, to byłabym pana, chociaż to było na świętem miejscu, pociągła za surdut, żeby się pan był aby raz obejrzał... bo pan stał jak mur, aż mnie coś podrywało.

BRUNON.

Czemużeś tego nie zrobiła... byłbym ci bardzo wdzięcznym.

DOROTA.

Ale zato powiedziałam sobie, że musicie się zetknąć zblizka, żeby nie wiem co... i postawiłam też na swojem... kontent pan?

BRUNON.

Miałaś myśl nieocenioną. (do siebie) W czepkum się urodził, nie wierzę swojemu szczęściu... Ten zaścianek, a w nim taka cudna perełka, wzrosła wśród jakiego może śmietniska... bo po tem, co się stało ze Stefanem, wszystko przypuszczam... perełka, którą wydobędę ztąd, choćby przyszło użyć gwałtu, oprawię w złoto i pieścić się nią będę... co za urocza perspektywa! (do Doroty, dając jej pieniądze) Winienem ci wiele... masz, proszę cię.