Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
240
ODYSSEJA.

Poczem ożóg ten w mierzwę przed wzrokiem Kiklopa
Skryłem, albowiem mierzwy pełną była szopa.
Schowawszy, wzywam czeladź, by losem ciągnęła
Którym z nich padnie ze mną zabrać się do dzieła,
I ożóg wbić mu w ślepie, zawiercić co siły
Gdy spać będzie; i losy na czterech trafiły
Których sobie życzyłem; ja sam byłem piąty.
O mroku wrócił Kiklop w domowe zakąty,
Kozy swoje i owce wegnał w głąb jaskini
Matki razem z trykami, co zwykle nieczyni,
I w zewnętrznej zagrodzie nic niepozostawił...
Coś wietrzył, lub Bóg który na to go naprawił.
Głaz uchylon, gdy z paszy wracały bydlęta
Teraz spuścił i brama szczelnie już zamknięta.
Zasiadł więc i jął kozy i owce beczące
Doić, lub pod nie sadzać jagnięta ssać chcące —
Z pracą gdy się uporał prędko; znowu bierze
Dwu naszych i sporządza sobie z nich wieczerzę.
Widząc to, jam się zbliżył doń o kroków parę
I rzekłem, niosąc w ręku wina pełną czarę:

»Pij Kiklopie! po mięsie ludzkiem wino służy;
Pij duszkiem — tego wina miałem zapas duży
Na statku; lecz w rozbiciu dla ciebiem ocalił
Ten bukłak, abyś mojej biedy się użalił
I odesłał do domu. Lecz cóż! tobą miota
Gniew taki, że nikomu nieprzyjdzie ochota
Z śmiertelnych, próg twej jamy przestąpić bezpiecznie.
Oj Kiklopie! tyś ze mną obszedł się niegrzecznie!