Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To rzekłem — a z ust starca wyszła mowa taka:
»Trzeci — to syn Laerta, gniazdem mu Itaka.
Widziałem go na jednej wyspie; płakał rzewnie
Tam, u Nimfy Kalipsy; niepuszcza go pewnie
Ta pani, choć za domem w tęsknicy się skwarzy,
Bo na pustce tej niema łodzi ni wioślarzy,
Żeby się przez fal grzbiety mógł dostać do siebie.
Lecz Menelaju, Zewsa kochanku, dla ciebie
Śmierci wyroku niema w Argos koniorodnem.
Bogowie cię siedliskiem kiedyś uczczą godnem:
Poszlą na kraniec ziemi, w elizejskie pola,
Gdzie rudy Radamantys mieszka. — Tam cię dola
Czeka błoga: bo życie lekko tam upływa;
Nigdy śniegu, zamieci, nawałnic niebywa;
Ciągle miły Zefirek dmucha od zachodu,
Ocean go posyła; w skwar użycza chłodu.
Tam pójdziesz; bo Helena jest małżonką twoją;
O ciebie, zięcia Zewsa, Bogi bardzo stoją.«

To rzekłszy, wraz się rzucił w szumiące głębiny.
A ja szedłem do łodzi z garstką mej drużyny.
Po drodze myśli grały w wzburzonej mi duszy;
A gdym przyszedł, gdzie stała łódź moja na suszy,
Zgotowano wieczerzę; noc zapadła potem,
I spać my polegali na brzegu pokotem.

Nazajutrz, gdy rumiane zbudziły się zorze,
Jęli my się spychania naw na święte morze;
Nuż maszty wbijać, żagle rozpinać na nawach —
Sami wreszcie wskoczywszy, rzędami na ławach