Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy na niebie różane zbudziły się zorze,
Grzmigłos Menelaj naraz, porzucił swe łoże;
Wdział szaty, a przez ramie zawiesił miecz srogi,
A i w kształtne postoły opiął jasne nogi;
I wyszedłszy z swych komnat piękny jak Bóg który,
Usiadł przy Telemachu i pytał go z góry:

»Za czem, powiedz, przybyłeś w te odległe strony
Przez morskich wód obszary do Lakedemony,
W sprawie ludu, czy swojej przybyłeś, mów szczerze?«

Więc rostropny młodzieniec po nim głos zabierze:
»Atrydo Menelaju, władzco ludów boski!
Przyszedłem tu o ojcu pozbierać pogłoski;
Dobytek mój zniszczony, spustoszone łany,
Wrażych gości dom pełen; biją mi barany,
Biją kozy; rzną stada ciężkonogich byków,
Te gachy mojej matki, hurma najezdników.
Przeto błagam cię, nisko do kolan się kłonię:
Powiedz mi, co o ojca mojego wiesz zgonie;
Byłżeś świadkiem; czy jaki mówił ci wędrowiec?
On się rodził, by cierpiał, wiem ja to — lecz powiedz
Poprostu, bez ogródki, jak widziały oczy.
Błagam cię! jeśli kiedy, do usług ochoczy,
Ojciec mój ci usłużył czynem, albo mową
Pod Troją, gdzie i głodno było i niezdrowo,
W imie usług zaklinam, powiedz wszystko wiernie.«

Na to rzekł Menelaos wzruszon niepomiernie:
»O Bogi! czyżby w łoże bohatyra, tacy