Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przygnębienia, modlitwy, skrucha czterech miesięcy ginęły, niknęły, stawały się bezużyteczne, w jednej chwilce. Opadła, czując się znużoną, pokonaną, bez woli i bez mocy przeciw zjawiskom moralnym, które ją zaskoczyły, przeciw uczuciom, które ją rozburzyły; i podczas gdy oddawała się lękowi i tęsknocie, w której wszelka odwaga malała, zdawało się jej, że coś z niego faluje w mrokach pokoju i owija całą jej postać nieskończenie słodką pieszczotą.
A następnego dnia, ze sercem drżącem pod bukietem fiołków wchodziła do Palazzo dei Sabini.
Andrzej już czekał jej przy drzwiach sali. Ściskając jej rękę rzekł:
— Dzięki.
Odprowadził ją na miejsce i usiadł obok niej. Mówił do niej:
— Myślałem, że umrę czekając pani. Bałem się, że pani nie przyjdzie. Jakżem pani wdzięczny!
Mówił dalej:
— Wczoraj późnym wieczorem, przechodziłem obok domu pani. Widziałem światło w jednem oknie, w trzeciem ku Kwirynałowi. Byłbym dał nie wiem co, żeby wiedzieć, czy pani tam była...
Także zapytał jej:
— Od kogo ma pani te fiołki.
— Od Delfiny — odrzekła.
— Czy opowiadała pani Delfina o naszem spotkaniu dziś rano na piazza di Spagna?
— Tak; wszystko.
Koncert zaczął się Kwartetem Mendelssohna. Sala była już prawie cała zajęta. Audytoryum składało się przeważnie z pań cudzoziemskich. Było to audytoryum jasne, pełne skromności w ubiorach, pełne skupienia