Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie usiądzie pani?
— Dobrze, na chwilkę.
— Tam, na fotelu.
— Ach, mój fotel — miała już powiedzieć, z mimowolnem poruszeniem, gdyż rozpoznała go; lecz powstrzymała się.
Było to krzesło szerokie i głębokie, wybite starożytną skórą, pokrytą blademi chimerami w płaskorzeźbie, w rodzaju owej, która pokrywa ściany jednego z pokojów pałacu Chigi. Skóra nabrała owej ciepłej i pełnej barwy, co przypomina pewne tła wenecyańskich portretów, lub piękny bronz, co zachował zaledwie ślad złocenia, lub cienką płytkę szyldkretu, przez którą prześwieca złoty liść. Wielka poduszka, wykrojona z dalmatyki, barwy mocno wypłowiałej, owej barwy, którą jedwabnicy florentyńscy zwali szafranowo różową, czyniła podpiecze miękkiem.
Helena usiadła. Położyła na kraju stolika do herbaty prawą rękawiczkę i portfel, subtelne etui z gładkiego srebra, na którem były wycięte dwie spojone podwiązki mieszczące napis. Następnie zdjęła welon, podnosząc ramiona dla rozwiązania węzła z tyłu głowy. Ten wytworny ruch utworzył kilka fal w aksamicie: w pachwinach, wzdłuż rękawów, wzdłuż biustu. Ponieważ gorąco kominka było dokuczliwe, zasłoniła się obnażoną ręką, która zajaśniała jak zaróżowiony alabaster. Przy tym ruchu zabłysnęły pierścienie. Rzekła:
— Niech pan zasłoni ogień; proszę pana. Zanadto gorąco.
— Nie lubi pani już więcej płomienia? A kiedyś była pani salamandrą. Ten komin pamięta....
— Niech pan nie tyka wspomnień — przerwała. — Proszę zasłonić ogień i zapalić światło. Ja zrobię herbatę.