Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dały i podnosiły się ustawicznym ruchem, tak silnie, że zdało się pękną; jego mięśnie drżały pod skórą, jak cięciwy łuków po strzale; jego zaszłe krwią i szeroko rozwarte oczy były dzikie, jak u drapieżnego zwierza. Jego sierść poprzerywana szerokimi ciemniejszymi plamami, bruździła się tu i ówdzie pod strumyczkami potu; ustawiczne drżenie całego jego ciała, sprawiało przykrość i wywoływało współczucie, jak cierpienie człowiecze!
Poor fellow! — szeptała Lilian Theed.
Andrzej zbadał jego kolana, żeby zobaczyć, czy upadek ich nie uszkodził. Były nietknięte. Zaczem, klepiąc go łagodnie po szyi, rzekł doń akcentem nieokreślnej słodyczy:
— Idź, Mallecho, idź.
I patrzył za oddalającym się.
Potem, zdjąwszy wyścigowe ubranie, wyszukał Ludwika Barbarisi i barona di Santa Margherita.
Obaj zgodzili się na obowiązek sekundowania mu w sprawie z markizem Rutolo. On prosił ich o pośpiech.
— Załatwijcie wszystkie rzeczy tego wieczora. Jutro o godzinie pierwszej popołudniu muszę już być wolny. Lecz jutro rano pozwólcie mi spać przynajmniej do dziewiątej. Jem obiad u Ferentino; potem pójdę do Giustiniani’ch, a w końcu, późną godziną, do Klubu. Zatem wiecie, gdzie mnie szukać. Dzięki, przyjaciele i do widzenia się.
Wszedł na trybunę, lecz unikał zbliżenia się do Donny Hipolity. Uśmiechał się, czując sieci kobiecych spojrzeń. Wiele pięknych rąk wyciągało się ku niemu; wiele pięknych głosów wołało go poufale: Andrzeju; niektóre nawet wołały go tak z pewną ostentacyą. Panie, które postawiły na niego, oznajmiały mu sumę