Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle — porywa się i biegnie do okna.
On — będzie przechodził przez dziedziniec, zobaczy go jeszcze, może się uśmiechnie do niej, głowę odwróci...
— Nie!
Przeszedł przez dziedziniec, pewnym i śmiałym krokiem, wywijając laseczką i pogwizdując lekko.
Dwie dziewczyny stojące koło pompy, obejrzały się za nim ze znaczącym uśmiechem. Zniknął w ciemnej bramie, nie myśląc wcale o tem, że na drugiem piętrze z po za białych, pocerowanych firanek śledzą go oczy pełne łez i miłości, biedne oczy schorowanej kobiety a zżółkłe i spieczone usta, szepczą z dumą i niewysłowionem uczuciem:
— Koteczek! koteczek!

∗             ∗

Siedziała tak w oknie z pół godziny. Była to jedyna chwila dnia, w której oddawała się próżnowaniu.
Wciągała zgniłe powietrze podwórka pełnemi piersiami i wpatrywała się w szmat