Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ona przestępuje z nogi na nogę, ręce jej machinalnie wyciągają bryty szlafroka.
— Zostań w domu! — prosi cichutko.
On odwraca ze zdziwieniem głowę:
— Poco?
Tem jednem pytaniem przybija ją do miejsca.
Tak! — prawda! — poco?
Taki strojny, mądry, piękny mężczyzna, ma siedzieć w tych trzech klatkach, których okna wychodzą na odludną ulicę...
Ona — ach! ona to co innego!
Pragnie go jednak zatrzymać choćby chwilkę jeszcze.
— A... co chcesz jutro na obiad? — pyta śpiesznie, wciskając głowę pomiędzy ramiona.
— A!... co chcesz, byle tanie — odpowiada koteczek, otwierając drzwi do przedpokoju — najlepiej barszczyk, bo może późno wrócę...
Ona już nic nie odpowiada, tylko stoi na środku pokoju, smutna, zgnębiona — ujawniając w ostatnich blaskach zachodzącego słońca swą nędzę opuszczonej i oszukiwanej kobiety.