Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Moja biedna Janinko, idę prosić Boga, by się nad tobą zlitował.
Janina odprowadziła ją na cmentarz, widziała, jak trumnę zasypują ziemią, a gdy do cna wyczerpana osunęła się na świeżą mogiłę, pragnąc również umrzeć, by już nie cierpieć, nie myśleć, nie czuć, silna jakaś wieśniaczka wzięła ją na ręce, niby drobne dziecko.
Wróciwszy do zamku, Janina całkiem bezwolna, zwłaszcza po pięciu nocach bezsennie spędzonych przy ciotce, pozwoliła się ułożyć na łóżku, a nieznajoma kobieta obchodziła się z nią łagodnie, lecz stanowczo; natychmiast też zapadła w sen twardy, zmożona bólem i wyczerpaniem.
Zbudziła się koło północy. Światełko nocne płonęło na kominku. W fotelu spała kobieta. Kto ona? Nie poznawała jej, więc przechyliwszy się przez krawędź łóżka, usiłowała rozróżnić jej rysy, przy migotliwem światełku knota, pływającego w szklance oliwy.
A jednak zdawało jej się, że twarz tę kiedyś widziała. Ale kiedy? I gdzie? Kobieta spała spokojnie, z głową przechyloną na ramię, a czepek osunął się jej na podłogę. Mogła mieć lat czterdzieści do czterdziestu pięciu. Była silna, rumiana, kwadratowa, rozłożysta. Szerokie jej ręce opadały po obu stronach fotelu. Włosy miała lekko szpakowate. Janina przyglądała jej