Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sami po purpurowych nakryciach, roztrącali uderzeniem nogi kunsztowne krzesła ze słoniowej kości i tyryjskie szklane flasze.
Rozlegały się śpiewy pomieszane z rzężeniem niewolników konających wśród potłuczonych puharów, dalej wołania o wino, o mięso, o złoto, o kobiety... gwar niezrozumiały w stu językach naraz...
Niektórym zdawało się, iż są w łaźni z powodu otaczającej ich pary, inni, widząc drzewa, wyobrażali sobie, iż są na polowaniu i rzucali się na towarzyszy niby na dzikie zwierzęta. Płomień przesuwający się po drzewach ogarniał całą masę zieleni, z której wybuchały nakształt wulkanów białawe wężyki.
Chaos się wzmagał, lwy poranione wydawały przerażające ryki.
Nagle pałac zajaśniał światłem na najwyższym tarasie, drzwi w pośrodku zostały otworzone i kobieta okryta czarną szatą ukazała się na progu. To córka Hamilkara zstąpiła po schodach prowadzących ukośnie z pierwszego na drugie i trzecie piętro. I zatrzymała się na ostatnim ganku ponad schodami galerji.
Nieruchoma ze spuszczoną głową spoglądała po żołnierzach. Koło niej dwa szeregi mężczyzn w białych, z ponsową frendzlą do stóp im spadających, szatach. Nie mieli brody ani brwi, ani włosów, w rękach świecących obrączkami trzymali olbrzymie liry i śpiewali przenikliwym głosem hymn o boskości Kartaginy.
To kapłani, eunuchy z świątyni Tanity, których Salambo często przyzywała do siebie.
Nakoniec zstąpiła z ostatniej galerji razem z orszakiem kapłanów. Zbliża się do alei cyprysowej zwolna, pomiędzy stołam i dowódców, którzy usuwają się, ścigając ją wzrokiem.
Jej włosy posypane fioletowym pudrem, ścią-