Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uczynić!... i dlaczego swoich własnych dzieci nie miała, aby obchodzić się z niemi srogo, łajać ciągle, bić nawet, byle-by nie spotkało ich to, co stało się z tym niegodziwym chłopcem bez serca i sumienia... Trzeba być niegodziwym i odrobiny rozsądku nie miéć, aby tak zmarnować się samemu, a ją zgubić, która dla niego była nie siostrą, lecz matką, która za nim świata i siebie nie widziała! O! czemu go ona nie biła... często bite dzieci bywają ciche i spokojne, a on zawsze był taki żywy, tak wszystko strasznie brał do serca, tak każdemu oporem stawał... trzeba było upokorzyć go, złamać, zrobić go głupcem choćby, ale takim, coby spokojnie gryzł swoję kromkę chleba i o niczém więcéj nie myślał... O, najszczęśliwsi głupcy i najszczęśliwsze matki te, które z głów swoich dzieci, choćby kijem, wypędzają te myślenia, co niby mądre są, a jak smoki pożerają dzieci! Ale ona nie była jego matką, była tylko jego siostrą i nie miała prawa bić — sieroty. Zresztą ona bić nie umiała. Ojciec ich, biedaczysko to, które, spadłszy z rusztowania, kości sobie połamało, upijał się czasem, ale dzieci swoich nigdy nie bił i ich bić się nie nauczył. On, umierając, oddał jéj brata, takiego jeszcze wtedy malutkiego, i powiedział: — Pamiętaj, Anulku, pilnuj go, jak źrenicy w oku, i do szkół oddawaj. Widzisz, ja cieśla, z rusztowania spadłem. On, uczonym będąc, nie spadnie! — O! tatku! czy ty widzisz ztamtąd, jak on okropnie spadł!...