Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w dół, a na czoło występują dwie głębokie bruzdy! Wiem, dlaczego, ilekroć spotykamy się ze sobą, surowe i zamyślone rysy jego miękną w uśmiechu nieopisanéj słodyczy! Wiem wszystko... odgadłam... przeniknęłam... O! dlaczegoż nie mogę wątpić i wątpliwością studzić własnego serca? dlaczegóż ten strumień gorący, który wre w jego piersi, przez oczy jego, przez uśmiech, przez dźwięk głosu, przez te nagłe bladości, które mu na twarz spadają, wnika we mnie tak, że wiem, nie wiedziéć nie mogę, iż czuję i cierpię nie jedna!
Gdyby mi kto rozkazał po imieniu nazwać uczucie, które świadomość ta we mnie budzi, nie umiała-bym powiedziéć, czy to jest szczęście, albo rozpacz; wiem tylko, że piérwsze i druga topią się we mnie w morze niepojętego żalu, w ten płacz wewnętrzny, który przez dnie i miesiące szemrał na dnie méj piersi, rwąc ją zwolna i cicho, lecz który teraz wybuchnąć musiał płomieniem szału i zdrojami łez!
Po nad upokorzeniem, wstydem i goryczą zawodu, wzniosło się we mnie jedno uczucie, jedno pragnienie: zobaczyć go! Czułam się bardzo nieszczęśliwą. Potrzebowałam pociechy. On dziś po nią przychodził do mnie. Ja teraz biegłam po nią do niego. Biegłam do mojéj pracowni, aby przez jéj okno spojrzéć na jego okna... Nie zobaczyłam ich. We wnętrzu mieszkania zagasła lampa samotnego pracownika. Za ogrodem wszędzie, na całym świecie