Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poczęła. Śmiech ją czegoś nieprzezwyciężony brał, wszakoż razem mówiła:
— Jużem prosiła pana Wincentego, aby dwie krowy dziaduniowe wam oddał, bo jedną tylko, i to chudzinę, macie. A trzecią Ewce do wyprawy darowuję, a czwartą proszę, aby pan Kwiczoł wziął dla tej malutkiej Marylki, która urodziła się przed półroczem. Co zaś do pary koników dziaduniowych, to niech ją Adaś będzie łaskaw weźmie sobie i Ewkę nią od ślubu do domu swego zawiezie.
Tu wszakoż ozwały się zewsząd głosy zaprzeczające. Żelazny, jak był wysoki i barczysty, tak z ławy powstał i zawołał:
— A szafarkoż, rozsądku nie mająca. Toż ty całe dobro swoje pomiędzy ludzi rozszafujesz!
— Nie całe! nie całe! — odpowiedziała — bo porodzicielską fortunę bez naruszenia dla siebie pozostawiam!
Człowieczek, malutki i szczuplutki, z biegającemi oczyma, ku stołowi przyskoczył, mówiąc, że prawo nawet na rozrzutność taką nie dozwala, a Burak, nad wszelkie buraki w tej chwili czerwieńszy, do Nawróciciela się obrócił:
— Dziw mi, że opiekę nad sierotą przyjąwszy, na takie rzeczy jej pozwalacie!