Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

macie, tyle, ile ten pan uczony w mieście wyliczył, że na te studnie trza.
Teraz izbę, na odwrót temu, co działo się przed momentem, cichość jakby kościelna zaległa. Wszyscy poczuli w powietrzu jakąś ważność, uroczystość: jeden człowiek coś ważnego i pożądanego dla ludzi wielu uczynił. Milczeli. Mógłby kto myśleć, że to była obojętność, a po prawdzie było to legnięcie na piersiach ludzkich jakiejś ważkości i błyśnięcie przed oczyma jakiejś światłości. Kwiczoł tylko z pod ściany, śród cichości powszechnej, wykrzyknął:
— Zbawicielko ty nasza!
I umilkł, a gdy milczącość przez moment długi panowała w izbie, Anastazya stała przy stole z głową spuszczoną, a z pod belki sufitu Pan Jezus obliczem miłosiernem na wszystko, co się na dole działo, poglądał. Wtem, na podwórku, w blizkości okien, dwa koguty jeden po drugim przeciągle zapiały, a wnet po kogutach i tonem do koguciego piania podobnym, odezwał się Piszczałka:
— Naściu! Naściu! Serce moje! A cóż ty z dziaduniowym inwentarzem poczniesz? Piękny inwentarz! Czy go na cudzych rękach, aby zmarnował się, pozostawisz? Przecie ja stryj twój... dobra twego lepiejbym, niż cudzy człowiek...
Ale ona, dokończyć mu nie dając, śmiać się