Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie oddam! bo nosić tę odzież będziecie i poumieracie wszyscy!
— A tobie co do tego, że poumieramy? Kto ciebie opiekunką nad nami ustanowił? Zechcemy, to i poumieramy, a ty nijakiego prawa nie masz do niewoli nas zabierać!
— Na sumieniubym miała — odparła Naścia. — Kto w błędzie po świecie chodzi, temu przebaczone być może, ale ja oczy na to niebezpieczeństwo mam otwarte i zgrzeszyłabym, gdybym ze strachu przed waszemi napaściami, na zgubienie was oddała.
Powiedziała to tak stanowczo, że widać było, iż najpewniej uczyni jako rzekła. Piszczałkową ta stanowczość cale już od rozumu odwiodła.
— Sumienie! — krzyczała: — abo ty masz sumienie, krzywdzicielko, bogaczko, ludojadko, faryzeuszko, przed ludźmi dobroć udająca, a dyabła mająca za skórą! Faryzeuszowską była ta twoja dobroć dla dziecięcia mego, które pod twoim dachem gorzej chorzeć zaczęło i pod twoją opieką, coś nią ludziom, jak złotem, przed oczyma świeciła, jad i śmierć dla siebie nalazło!
Tu zaniosła się płaczem do ryku podobnym, bo desperacki żal po dziecku mieszał się w niej ze wściekłą złością przeciwko tej, którą niena-