Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w dostatki opływająca! Wstydu chyba w oczach, a Boga w sumieniu ci zabrakło!
— Słusznie mama mówi — zawtórzyła Salka: — czy ciebie, Naściu, Pan Bóg z wilczem gardłem stworzył, że tyle już z naszą krzywdą sobie zabrawszy, jeszcze i teraz na to co nasze chciwą jesteś!
— Z jaką krzywdą? Czem ona was ukrzywdziła? Tem chyba, że dzieckiem rodziców swoich na świat przyszła? — z oburzeniem zawołała jedna z kobiet.
A Naścię jakby wciąż warem oblewało, tak w obrzeżeniu czarnej chusteczki twarz jej to rumieniła się, to bladła.
— Ależ ja tej odzieży, ani jakich rzeczy po Martce sobie nie zabieram! — zawołała. — Spalę je, aby przepadły i nikomu żyjącemu nieszczęścia nie zrządziły!
— Aby przepadły! — wrzasnęła Piszczałkowa. — A sama ty giń i przepadaj! Niedoczekanie twoje, aby tyle dobra, co mi się jako matce po dziecięciu mojem należy, w twoich nienasyconych rękach przepadało...
— Stryjenko! — zawołała Naścia — w czem ja nienasycone ręce okazałam?
Ale mowę Salka jej przerwała:
— Oddaj co nie twoje i będzie po wszystkiem...