Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Że nam kto Boga uwiezie?
Że nam Bóg jest niepotrzebny
Charłakom jęczacym w nędzy?
Więc Pan, téj jedwabnéj przędzy
Nie chciał zwlekać przez hajduki,        620
I zostawił złote bruki
Po których chodził wspaniale,
Jak na opuszczonéj skale
Morze swe perły zostawia!
Więc drugi, którego wsławia        625
Nie ród, lecz wielka ofiara,
Droższa od pereł, rubinów,
Uczyniona ze krwi synów; —
A przecież? kiedy go wiara
W moc własnéj szabli odbiegła,        630
Zostawił ją, aby strzegła
Rzeczy od człowieka świętszych,
Kościołów i serc gorętszych
A osadzonych na Bogu.
A ty sam, z kościoła progu        635
Uchodzisz! xiądz poświęcony!
I gdybyś twemi ramiony
Mógł, co Samson z dawnych czasów,
Wyrwałbyś bramy z zawiasów
I poniósł z sobą wydarte,        640
A potém przedawał ćwieki...
A gdyby co były warte
Okna, co patrzały wieki,
Niby źrennice tęczowe
Które anioł w ołtarz wsłupił        645
W skrwawioną Chrystusa głowę:
Tobyś je panie wyłupił,
A potém nosząc przedawał
Kawał szkła — za ziemi kawał,
Łan tęczy, za łan pszenicy. —        650
Ja wiem że w twojéj winnicy,
Gdy zbierzesz coć urodziła,
Nie będzie ptaszyna piła
Słodkiéj rubinowéj wody
Z żadnéj sierocéj jagody;        655