Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I milczysz? aż mię zabiją,        40
Aż mi nóż utopią w łonie.
I szyję zetną bułatem...
Ach lwem ty byłeś na tronie!
Będąc ojcem, jesteś żmiją!
Będąc sędzią byłeś katem !        45
Nie król ty, nie sędzia, nie ojciec.

KRÓL.

O! Fenixano – ta zwłoka,
Choć z twarzy méj trudno dociec
Boleści – ach na Proroka!
Straszną mię rani katuszą.        50
Bo wiedz Alfonsie że wczora,
Xiąże się wasz rozstał z duszą
O samym zachodzie słońca,
Po wyjeździe Fenixany,
I leży niepogrzebany...        55
A ja... wskrzesić go bezsilny
Wam... (o fortuno zdradziecka!)
Oddaję krew mego dziecka
Na zemstę...

FENIXANA.

O nieomylny
Wyrok był!... jestem zgubiona !        60

KRÓL.

Niech płynie ta krew czerwona.
Za jéj duszą, moja spieszy.

DON HENRYK.

Co słyszę! mój brat nieżywy!
O! wiec już go nie pocieszy
Ta wolność... i pomoc próżna.        65

ALFONS.

Nie mów tak, twój brat szczęśliwy.
Girlanda go gdzieś podróżna
Duchów i gwiazd bratnich wita.
Co do mnie, treść jego woli,