Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/087

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Prosi rękami obiema.
Litości prosi i nie ma
Nawet litości! – Bo jako        50
Rozkazałes, Panie srogi,
Aby wymiatał podłogi.
I strawę miał ladajaką;
A potém odmówił strawy
I chleba dawać zabronił,        55
A do stajeń twoich gonił,
I w loch zapędził plugawy
Sypiać w mazamorach ciemnych,
Gdzie wilgoć ma gad i plamy:
Z członków się jego nikczemnych        60
Zrobił trup, a z oczów jamy...
Te oczy, niegdyś pogodne!
Dziś na ludzi patrzą głodne,
We Izach boleśnych czerwone,
Suche, głodem zapalone;        65
A ręce, jałmużny proszą.
Rankiem swoi go wynoszą
Z mazamor, jako kość bladą,
I gdzieś go na słońcu kładą,
Gdzieś na słońcu, pod murami:        70
Potém uciekają sami
Bo – (Ach głos mi w piersiach głuchnie)
Bo ten Xiąże trupem cuchnie,
Gnije żyw, z kości opada;
Nikt z nim nie żyje, nie gada,        75
Nikt przy jego mazamorze
Od swądu wytrwać nie może;
Tak kość, ciało co się cegli
Trąci, i tak się rozpada,
Że go już wszyscy odbiegli.        80
Jeden tylko, jeden sługa
Został przy tym Panu biednym
I przyjaciel jeden jednym
Szlachetny pewien kawaler.
Tych dwóch ani męka długa        85
Ani dżuma, córka galer,
Nie odstraszyły od Pana.