Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ach nie wiem od czego zacznę?
Nie wiem czy ci mam powiadać
Ile ja cierpiałem na to:
Kiedyś ty zaczął fortunie        245
Ulegać, pod nią upadać,
Jéj niesłusznéj podlegl zmianie,
I poszedł na urąganie,
I stanął za przykład losów...
Ach jak one z ludzi szydzą!        250
Tyle nedzy! tyle ciosów! –
Niech mię tu ludzie nie widzą
Że z tobą Fernandzie gadam.
Bo Król wydał rozkaz srogi
Abyć ustępować z drogi,        255
Traktować cię bez respektu:
Lecz ja do nóg ci upadam
Fernandzie, pełny afektu
I wielkiej wiary dla ciebie;
Twój niewolnik, a w potrzebie        260
Twój przyjaciel. Nie chcę tracić
Tych chwil, więc krótko ci powiem:
Że przychodzę dług zapłacić,
Życie życiem, zdrowie zdrowiem,
Wolność wolnością – więc żądam...        265
(Daruj mi, że się oglądam
Czy nas gdzie nie widzą z murów)
Weź ten nóż, ten wianek sznurów;
Weź je o! panie... a skoro
Noc się zaczerni, gotowa        270
Będzie łódź pod mazamorą,
Łódź dobra, silna i zdrowa,
Z rdzawym, pękniętym łańcuchem.
A wtenczas ty Panie, duchem
Napełń twoje niewolniki,        275
Rozkuj więzy; znajdziesz na to
Gotowe piły, pilniki,
Zapas ubioru, bielizny:
Weź ich, i na łódź skrzydlatą
Wsiadaj i uchodź szczęśliwy        280
Do miłéj tobie ojczyzny.