Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Co były rano szczęśliwe
Jak ja...

FENIXANA.

Ręce moje chciwe
Lecą na tych róż purpurę        155
Jak gołębie. – Ach ten kwiat
Który mi już w ręku spadł.
Znalazłam wczoraj śród łąk,
I nazwałam: maravilją.

DON FERNAND.

Ach tak nazwij każdą lilją        160
Z moich niewolniczych rąk
Podaną... czyż nie jest cudem?

FENIXANA.

O prawda! prawda! – Lecz któż cię tak zmienił?
Kto ci te włożył łańcuchy na nogi?

DON FERNAND.

Seniora, mój los.

FENIXANA.

Twój los, taki srogi?        165

DON FERNAND.

Tak twardy, Pani!

FENIXANA.

Ach tyś mię skamienił!
Powiedz? za cóż to?

DON FERNAND.

Jesteśmy skazani
Rodząc się tu już, na mękę i ból.

FENIXANA.

Czyż ty nie Fernand?

DON FERNAND.

Ja Fernand – tak Pani.

FENIXANA.

Któż skazał?