Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lecz mój ból, miły kolego,
Mój smutek – to co innego...        235
Ludzie go pojmą nie jedni
Bo to jest smutek powszedni,
I wielu już tak cierpiało

Wchodzi KRÓL Fezu.
KRÓL

Xiąże, oto za tą skałą,
I tam, za temi parowy,        240
Kazałem przyrządzić łowy.
Nim słońce swój wieniec spali
Pośród peréł i korali,
Strzelce zaskoczą z przeciwka,
I tygrysa nam napędzą.        245
Dla Xięcia to będzie rozrywka.

DON FERNAND.

Panie, twe ręce nie szczędzą
Ciągłych łask. Utrudzasz głowę,
Zawsze wynajdując nowe
Rozrywki, rozrywkom bliźnie; –        250
Jeśli tak zwykłeś pan dziki
Traktować twe niewolniki?
To zapomną o Ojczyźnie! –

KRÓL.

Więźniom takim jak ty Panie
Którzy Panów swoich szczycą,        255
Takiem winien traktowanie.

Wchodzi DON ŻUAN.
DON ŻUAN.

Panie, idź i spójrz strzelnicą
Na morze, a mówię szczerze,
Ujrzysz najpiękniejsze zwierze,
W którém się i dzikość szczera,        260
I ludzka maluje sztuka.
Jedna Chrześcijańska galera
Do drzwi tego portu stuka.
A taka piękna i wolna,
Choć cała czarna i smolna;        265