Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Łupem téj rycerskiéj dłoni.
Horyzont jak okiem objęty,
Podobien do jednéj trumny.
A twojém wzięciem dumny –        15
Więcej dumny, żeś ty wzięty,
Niż że te pola oblane
Są krwią, aż tam gdzie w błękit giną,
Tak, że oczy smętne tą ruiną,
I czerwienią tą jak obłąkane        20
Odwracają się, nie wiedząe gdzie patrzeć
Ostrzem wzroku znużonych promieni;
Aby ciagle na nieszczęścia nie patrzeć,
Aby ciagle nie widziały czerwieni.
Ja, gdym cię silnym ramieniem        25
Wziął, mężnego tak wojaka;
Wybrałem sobie rumaka,
Z próżném siodłem i strzemieniem;
Którego ojciec był burzą,
A matka była płomieniem;        30
Bo płomienie i wiatry mu służą,
Równe jemu robiąc rodowody.
A ja jeszcze powiem, że był z wody,
Taką szerść miał i rzadkie tak piegi;
I tę wodę przemienię na śniegi,        35
I znów powiem że wody był synem.
A co do prędkości – delfinem,
A co do krwawości – był smokiem,
Co do lotu – był mówię obłokiem,
Co do nozdrza – był szczerym rubinem,        40
A był orlem gdy puścił się lotem –
A gdy piersią uderzył – był grzmotem;
A pod dumnym szedł z dumą szlachecką,
A pod starcem, jak starzec poważnie,
A pod cichym, spokojnie jak dziecko,
A pod silnym, jak rycerz odważnie:        45
I na jego kark i siodło jego
Siadłem z tobą, jak z broni kolegą;
A on zda się, jak łódź, co się ślizga,
Pruł się piersią przez krwawe bałwany,        50
I gniotł pole, co krwią naszą bryzga.