Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
DON ŻUAN.

Tangier zawarł bramy.

DON FERNAND.

W mieście my naszych wrogów poszukamy.
Niech z harmat pierwéj wystrzelą na salwy.        15
Ty, Don Żuanie Coutinio z Miralwy
Idź i pod miasto podbiegnij zamknięte;
Ostrzeż, niech próźną nie draźni obroną
Ognia i miecza, bo gdy będzie wzięte
Domy się zwalą w krew, kościoły spłoną.        20

DON ŻUAN.

Wkrótce pod miejską ujrzycie mnie broną;
Choćby to miasto, na dymu ciemnicy,
Stało jak wulkan z krwi i z błyskawicy.

(Odchodzi.)
Wchodzi BRYTASZ, trefniś.
BRYTASZ.

Chwała Bogu! że przecie stoję o swéj sile
Na brzegu, kędy maje widzę i apryle;        25
A już nie te przeklęte bałwany i szkuty,
Kakatosy, maestry; gdzie człowiek ma buty
Ale chodzić nie może; gdzie od kul ucieka
To wpada w morze, kędy Pan ludożer czeka,
Jak to mówią u ludzi spadł z rynny pod wodę...        30
Dość morza — lubię lepszą na ziemi wygodę...

(Całuje ziemię.)

Kochana ziemio moja noś mię, ja człek lądu —
Radbym ostatecznego doczekać się sądu
Na ziemi, nie na morzu.

DON HENRYK (Do Fernanda.)

Co ty nań uważasz?

DON FERNAND.

A ty czemu się wróżby marnemi przerażasz?        35
Dla czego smętny stoisz, z rozwianemi włosy?