Strona:PL Chałubiński - Sześć dni w Tatrach.pdf/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wałami, różniącemi się od siebie barwą i cieniem. Zaglądasz ztąd i na wyniosłą Dolinę „Żabiego“ także z dwoma stawami. Z góry podziwiasz prostopadłe ściany Młynarza i oko twoje z przyjemnością odpoczywa na zielonej barwie lasów i gór odległych a potem wybiega w dal, na tchnące życiem pola. Tu najłatwiej pojmujesz dla czego Wojtek Ślimak powiada, że „kiedy tak stoję na wirchu a słonko jasno świeci, to mi świat kwitnie“. O w pół do szóstej zaczynamy schodzić. Mamy zaledwie jeszcze dwie godziny dnia. Nie ręczę czy pomiędzy czytelnikami znającymi Tatry, nie znajdą się tacy, którzy pomysł szukania nowej drogi tędy i o tej godzinie nie nazwą grzecznie: bzikowatym. Zejść, zejdziemy, to pewna, ale jak i kiedy? Uzuchwaleni jednak trzydniowem powodzeniem, nie wahamy się ani na chwilę. Tuż pod szczytem „przewijamy“ na północną stronę grani wiodącej ku Żabiemu, potem zaraz spuszczamy się do źlebu od strony Morskiego Oka. Ślimak i Tatar przed wielu laty schodzili tędy każdy raz jeden. Pierwszy z „Jegomością“ drugi wracając z polowania (ręczyć nie można czy nie z kozłem na plecach). Obudwom droga ta nie zostawiła przyjemnych wspomnień. Ale bo też schodzili samym źlebem, obok śniegu. Dziś zaś rychło opuszczamy przykry i bardzo śniegiem wypełniony źleb, a idziemy na prawo granią.
Tatar i Ślimak pobiegli naprzód, aby się przekonać czy „puści“. Raj wyszukuje co najdogodniejszych spadków. Zdziwienie nasze wzrasta za każdym krokiem. Nie tylko, że zejść można, ale śmiało polecić mogę zejście z Rysów wszystkim turystom i turystkom, które były w stanie odbyć stereotypowy spacer przez