Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/825

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wać cię zbliska. Sam też nie rozumiem, skąd wziąłem cierpliwość, aby cię na miejscu nie udusić.
Mówiąc to, John chwycił za krawat literata i szarpnął nim w sposób niepokojący, równocześnie Salop czołgał się pod ścianą, w postawie tragarza, który zamierza zarzucić sobie worek na plecy.
— Słuchaj Wegg! — rzekł wtedy pan Boffen — żałujemy oboje, ja i moja lady, żeśmy się na tobie zawiedli, ale mimo to, nie chcę cię zostawić w gorszem położeniu, niż to, w jakiem znajdowałeś się przed poznaniem się ze mną. Dlatego też zapytuję cię, ile potrzebujesz, aby założyć sobie nowy stragan.
— Byle nie pod tym domem — rzekł John Harmon.
— Przepraszam pana — rzekł z pokorą Wegg, rzucając jadowite spojrzenie sekretarzowi — miałem wpierw zbiór piosnek, mogę powiedzieć, bezcenny.
— W takim razie nie można ich opłacić.
— Miałem właśnie świeżo zakupiony zapas pierników, nie wspominam o reszcie przez dyskrecyę.
— Trudno to oszacować — odrzekł mister Boffen, wkładając ręce do kieszeni. — Nie chciałbym ci dać więcej, niż należy, bo naprawdę okazałeś się niedobrym i niewdzięcznym człowiekiem.
— Miałem także — ciągnął dalej literat — bardzo porządny stołek drewniany i kobylicę, za którą pewien Irlandczyk, wielki znawca, dawał mi