Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/818

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie unoś się pan, panie Wegg, jak widzę, nie jesteś pan w swoim sosie.
— A pan, jak widzę, nabrałeś nagle humoru i ostrzygłeś sobie włosy, zauważył kwaśno Wegg.
— Tak, panie.
— I w dodatku tyjesz pan, słowo daję, że przybyło panu ciała.
— Ach panie Wegg — odrzekł z ciepłym uśmiechem anatom — pan się nie domyśla?
— Nie mam zamiaru trudzić się żadnymi domysłami. Łatwo się panu cieszyć, skoro pan obrał sobie łatwą cząstkę i wysypiałeś się po całych nocach, podczas gdy ja oka nie zmrużyłem.
— W samej rzeczy sypiam teraz doskonale. Za to pan, jak widzę, spadłeś bardzo z tuszy — zauważył anatom, oglądając go okiem znawcy — szkielet pański obciągnięty jest tak suchą i żółtą skórą, jakby należał do francuskiego dżentlmena.
Wegg zwrócił machinalnie wzrok na wymieniony szkielet i zauważył wtedy dopiero zmiany, które go tak zdziwiły, że włożył na nos okulary i rozglądać się zaczął po sklepie.
— Ależ tu ktoś porządkował!
— Tak, panie, ręka gracyi zaprowadziła tu nowy ład.
— Rozumiem już teraz, pan się chce żenić.
— Zgadłeś pan.
Wegg, rozdrażniony wesołością wspólnika, zdjął z nosa okulary, pytając:
— Więc to z tą starą?
— Panie Wegg — odparł Wenus, czerwieniejąc z gniewu — ta dama jest młoda.