Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/817

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się, ale on nie sypiał chyba nigdy, a dzięki niemu i Silas oka nie zmrużył. Czasem zawieszano na chwilę robotę, a wtedy literat próbował wsunąć się pod kołdrę, ale zaledwie usnął, budził go znów turkot nadjeżdżających wozów i Wegg wyskakiwał jak oparzony i leciał na miejsce, gdzie kopano, trawiony śmiertelną trwogą, czy nie odkryto tam czego w czasie jego snu. Jeszcze parę takich dni, a byłby je przypłacił życiem, że jednak wszystko ma swój koniec, skończyła się i ta natężona praca — a Wegg uznał, że nadszedł odpowiedni moment dla zrealizowania zysków, na jakie liczył.
Udał się więc do swego wspólnika, dla odbycia stanowczej z nim narady, której wynikiem miało być zgolenie do nitki pana Boffen.
— Co tu pachnie? — spytał, wchodząc do sklepu, który wydał mu się jakimś innym, niż zwykle, — jakiś bardziej miły zapach.
— Tak panie, to wyborny zapach — odparł anatom.
— Czy pan pijesz herbatę z cytryną?
— Nie panie, to jest szewcki poncz.
— Co pan nazywasz szewskim ponczem?
— Trudnoby mi było dać panu przepis, a zresztą toby się na nic nie zdało. Do tego, panie, trzeba mieć talent wrodzony, a nawet natchnienie. Ale może pan chcesz skosztować szklaneczkę?
— Czy ja chcę? ależ naturalnie. Ciekawy jestem, dlaczego człowiek, który, jak ja, mordował się dzień i noc przez całe trzy tygodnie, miałby sobie odmówić szklanki ponczu, czy czego bądź innego.