Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mnie, — „aby ktoś patrzył na mnie ze stanowiska szkieletów i liczył nieustannie moje kości”.
— Czy nie wie, jakie dochody przynosi panu to zajęcie?
— Owszem wie, ale to nie zmniejsza jej obrzydzenia.
— To rzeczywiście położenie bez wyjścia,
— Pomyśl pan tylko — kończył mister Wenus, wychylając ostatni haust herbaty. — Doszedłem już do takiej doskonałości, że gdyby dziś przyniesiono mi naprzykład pana w worku, rozebranego na części, złożyłbym natychmiast pański szkielet, nie patrząc, dotykaniem tylko rozpoznałbym każdą najmniejszą kosteczkę, żebra, mostek, obojczyk. Każdą, mówię, kosteczkę, tak, że sam byś pan był zdumiony i uradowany. I to teraz, gdy zostałem niezrównanym artystą w swoim fachu, ona mi go każe rzucać.
— To bardzo smutne — potwierdził Wegg.
— Nie dziw się pan, że piję tyle herbaty — mówił dalej artysta-anatom — to jedyna pociecha w moich zmartwieniach.
Rzekłszy to, pochylił znów nad parującym samowarkiem napiętnowaną rozpaczą twarz, która wychylała się z pomiędzy kłębów pary, jak niegdyś imienniczka jego bogini z lekkich oparów piany morskiej.
— Nie zatrzymuję cię, panie Wegg, wiem, że obcowanie ze mną nie jest wesołe.
— Ależ nie — pośpieszył zaprzeczyć Silas Wegg — zostałbym tu jeszcze dłużej, ale muszę