Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/771

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mer, chyląc się nad poduszką, na której spoczywała obnażona głowa.
— Czemu jej niema? poślij po nią.
— Ona tu jest, patrz, mój drogi.
Ukazał mu Jenny, która zaczęła nucić i pozdrawiać go główką. Spojrzał prawie przytomnie.
— A Jenny! Nie mogę ci podać ręki. Jestem bardzo rad.
Słowa te wymówił tak cicho, że dosłyszeć je było można prawie tylko z twarzą przy jego ustach. Sprawiły one w każdym razie wielką radość czuwającym przy nim. Szeptał coś jeszcze, a w oczach zadrżał mu przelotny błysk, jak ciche drżenie fali.
— Dzieci — wyszeptał — czy widziała dzieci?
Mortimer nie rozumiał, powtórzył te słowa Jenny.
— Wiem już, wiem, — rzekła modniarka lalek — pozwól mi pan przy nim usiąść.
— Dzieci! — powtórzyła, pochyliwszy się nad nim z najlitościwszem swem spojrzeniem. — Skrzydlate dzieci, które przychodzą, gdy jestem smutna.
— Tak — potwierdził chory ze słabym uśmiechem.
— Widziałam je, także kwiaty śliczne, pachnące, czułam ich woń.
— Ładne widzenie — wyszeptał Eugeniusz.
— I śpiew słyszałam, cudny, ptaszęcy śpiew.
— Siedź przy mnie — rzekł z wysiłkiem chory — chcę to widzieć przed śmiercią i śpiew chcę słyszeć, śpiew...