Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/756

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tylko uczepić się napastnika z głową, odrzuconą w tył, nad którą widział wirujące niebo. Wreszcie upadł na piasek, pociągając za sobą mordercę. Potem jeszcze krótki plusk wody i koniec ostateczny.
Liza tymczasem, która przeszła przez most, szła, nie spiesząc się, do domu, chcąc wpierw zatrzeć na twarzy ślady łez i uspokoić się nieco. Udało się jej to zwolna, bo choć smutna, nie miała sobie nic do wyrzucenia; poddała się też czarowi tej cudnej nocy, która wywierała na nią wpływ kojący. Nagle doszedł uszu jej hałas jakiś, jakby odgłos wymierzanych razów. Zadrżała i zaczęła nasłuchiwać.
Wszystko ucichło, a ona słuchała jeszcze. Wtem usłyszała jęk, a potem plusk ciała, rzuconego w wodę. Nie tracąc ani chwili na wołanie o ratunek, czegoby zresztą nikt nie usłyszał, Liza biegła w kierunku, skąd doszedł ją ten okrutny jęk. Biegła dość długo, aż wreszcie ujrzała nad brzegiem miejsce, gdzie na zdeptanej trawie leżały rozrzucone drzazgi z połamanego drąga. Przyklękła i uczuła krew pod palcami. A więc to tu! — spojrzała na rzekę i zobaczyła przy świetle księżyca zakrwawione ciało, które prąd unosił.
— Boże miłosierny! ktokolwiek ginie tam na rzece, czyjabądź jest ta twarz tak strasznie zakrwawiona, pozwól mi uratować go Panie, zwrócić tym, którzy go kochają. Dzięki ci Boże za przeszłość, dzięki za to, że posłuży mi ona choć raz do spełnienia dobrego uczynku.
W tych słowach mniej więcej modliła się w duchu Liza, z największem natężeniem biegnąc