Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/725

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Skądże ja to wezmę, idyotko! — zżymała się wtedy Bella, stukając piąstką w książkę.
Drugiem ważnem zajęciem pani Rokesmith było odczytywanie od deski do deski gazety, a to w celu rozmawiania z Johnem o wszystkich kwestyach bieżących; studyowałaby zresztą w tym celu nawet algebrę, gdyby uznała to za konieczne dla porozumienia się z Johnem. Umiała też bajecznie spożytkować nabyte wiadomości, rozprawiając wieczorem nawet o kursach giełdowych, tonem bardzo kompetentnym, poczem ściskała drogiego Johna, wybuchając śmiechem.
— To widzisz, dlatego, że cię kocham.
John za to, jak na handlowca, interesował się bardzo mało fluktuacyą giełdy, tak dalece pochłaniała go ukochana żoneczka, którą nazywał promieniem słonecznym, rozjaśniającym jego dom.
— Czy naprawdę jestem nim? — spytała go raz Bella
— Tak, i czemś lepszem jeszcze,
— Czy wiesz, Johnie — rzekła wtedy, biorąc go za guzik od tużurka — tylko proszę cię, nie śmiej się.
Żadna moc w świecie nie zmusiłaby Johna do śmiechu, skoro ona mu zakazała.
— Otóż wiesz Johnie, zdaje mi się chwilami, że staję się poważna.
— Może się nudzisz?
— O nie! czas upływa tak szybko.
— Więc dlaczego?
Bella zaśmiała się, ale zarazem podniosła na niego oczy załzawione.