Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/680

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chni ziemi niepojęte istoty, wydające więcej pieniędzy, niż miały dochodów.
— Nie mówcie mi o nich, — rzekł — to mnie obraża, to mnie oburza, nie chcę słyszeć o podobnych rzeczach.
Eugeniusz, rozparty w krześle, rzucił potężnemu potentatowi spojrzenie niedość czołobitne i miał już na ustach jakąś uwagę, którą mu przerwał widok cichej walki, jaką staczał w tej chwili właśnie lokaj chemik ze stangretem, który usiłował wtargnąć da jadalnego pokoju. Stangret trzymał w ręku tacę, z którą miał ochotę zbliżyć się do biesiadników, jak gdyby zamierzał wykwestować coś u nich na rzecz swej rodziny, ale lokaj chemik udaremnił ten zamiar, zagradzając mu drogę przy bufecie. Majestat chemika, a może i wyższa ranga, bo cóż ostatecznie znaczy stangret poza swym kozłem, sprawiły, że ten ostatni ustąpił, lokaj odebrał od niego tacę i zlustrował leżący na niej papier z miną urzędowego cenzora. Przesunął go następnie na środek tacy i, upatrzywszy stosowny moment, podał go Eugeniuszowi.
— Patrzcie tylko! — rzekła na głos rozkoszna Tippins, — lord kanclerz umarł i proponują Wrayburnowi zajęcie jego miejsca.
Eugeniusz przetarł z flegmą szkło swej lornetki, i przyłożył ją do oczu, czytając nazwisko, które poznał był i tak od pierwszego rzutu oka.
— Czy ten pan czeka? — spytał półgłosem przez ramię, lokaja chemika.
— Tak jest, panie.
Eugeniusz, usprawiedliwiwszy się paru słowa-