Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Skutek tego okrzyku przeszedł najśmielsze oczekiwania. Edward puścił się tym razem nieokiełznanym galopem, tak, że Silas trzymać się musiał konwulsyjnie krawędzi wózka, aby nie gruchnąć na ziemię. W ten sposób dojechali przed bramę obejścia Boffenów, gdzie, wysadziwszy swego gościa, właściciel wózka znikł z oczu Silasa, jak senne marzenie, krzyknąwszy wprzód nad uchem Edwarda:
— Wio! Edwardku na wieczerzę.
Silas Wegg stał w progu ogrodzonego dziedzińca, na którym wznosiło się kilka ciemnych pagórków, a przy świetle księżyca odszukał biegnącą między nimi ścieżkę, która prowadziła zapewne do willi. Zadzwonił, a wówczas na ścieżce ukazała się postać w bieli. Był to pan Boffen, który rozebrał się widocznie dla tem gorliwszego oddania się pracy umysłowej i szedł w koszuli i spodniach na spotkanie swego lektora.
Wprowadziwszy go do domu, przedstawił Silasa swojej żonie, pulchnej, wesołej kobiecie, która, sprzecznie z zaniedbanym ubiorem męża, ustrojona była, jak na bal. Miała na sobie czarną atłasową suknię, a na głowie śnieżno-białe, rzęsiste strusie pióra. Straganiarzowi zaimponował ten przepych, a mister Boffen rzekł:
— Moja żona pasyami lubi ładne suknie, nie tak, jak ja, który nie jestem wcale elegantem. Moja stara! — dodał, zwracając się do żony, — oto jest ten pan, który będzie nam czytał o schyłku i upadku cesarstwa pruskiego.
— Bardzo mi będzie przyjemnie słuchać