Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/625

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gi towar, czekający na dobrego nabywcę, który zapłaci go po należnej cenie.
— Panie! — zawołała Bella, uwalniając się z uścisku byłego śmieciarza.
— Bądź spokojna, moja mała, potrafię ja upomnieć się o ciebie — uspokajał ją Boffen.
— Ależ pan mi ubliża! — zawołała z mocą młoda dziewczyna.
— Naturalnie, że on ci ubliżył, ale potrafię ja przyprowadzić go do porządku. No, wytłómacz się pan, panie Rokesmith, a jeżeli nie chce ci się odpowiadać, to w każdym razie musisz wysłuchać tego, co ja ci powiem. Otóż postąpiłeś sobie, jak człowiek bezczelny i zarozumiały, co ci zresztą Bella sama powiedziała wtedy, gdyś się jej oświadczył.
— Ale przeprosiłam go za to — zawołała Bella — aż teraz gotowa jestem błagać go o przebaczenie za słowa, jakie słyszy z ust pańskich.
Tu pani Boffen zaszlochała głośno.
— Daj pokój, stara! — uciszał ją mąż, dość zresztą łagodnym tonem — nie masz czego mazać się, Bella ma dobre serce i to się jej chwali. Nie przestanę, mimo to, twierdzić, że Rokesmith postąpił z nią bezczelnie, co jest zresztą błahostką wobec tego, że, narzucając się jej ze swoją miłością, czyhał tylko na jej posag.
— Zaprzeczam temu stanowczo — rzekł z powagą Rokesmith.
— Zaprzeczaj sobie, bratku, ile chcesz, to przecie nic nie kosztuje, ale nikt ci nie uwierzy. Mam jeszcze, Bogu dzięki, głowę na karku i widzę dobrze co się tu święci. Oskubanoby mnie już do nitki, gdy-