Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/603

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kiś szkielet, schowany w szafie, wychodził na ten czas ze swej kryjówki i siadał między nimi.
— Mogłabym przysiądz — rzekła Sofronia do szkieletu — że nie widziałam w domu od dnia naszego ślubu innych pieniędzy, prócz moich własnych.
— Nie trzeba na to przysięgi — odparł Alfred, zwracając się również do szkieletu. — Pieniądze były istotnie twoje, ale przyznasz, że ty sama nie umiałabyś ich użyć tak produktywnie i korzystnie.
— Korzystnie? i na czemże to polegało?
— Na tem, że mieliśmy kredyt i żyliśmy dostatnio.
Zdaje się, że szkielet roześmiał się wzgardliwie na tę odpowiedź, przynajmniej tak postąpiła Sofronia.
— Cóż teraz będzie? — spytała po chwili.
— Pogrom — odrzekł jej na to Alfred.
Sofronia spojrzała na szkielet i spuściła oczy, to samo uczynił jej mąż. W tej chwili służący wniósł na tacy grzanki do śniadania, a szkielet powrócił do swej szafy.
— Sofronio! — rzekł Alfred, po wyjściu służącego — Sofronio! — powtórzył głośniej. Patrzył na nią surowo, chcąc zmusić ją do uwagi, co mu się wreszcie udało. — Przypominasz sobie naszą umowę, zaraz po ślubie. Musimy działać wspólnie, dla wspólnego naszego dobra. Zapędzono nas w pułapkę, musimy się z niej wydostać.
— Czy masz coś napiętego?
Alfred zagarnął ręką faworyty i rozmyślał